Po zachodzie słońca kot rusza na polowanie.
Kurczy się jak jeż w kącie pokoju, na półce
lub gdzieś za moimi plecami, blisko lampy
o nierównym blasku, śmiertelnego centrum
sterowania lotami komarów, ciem, muszek
i innych, nerwowych satelitów.
Kot pręży się, jakby miał skoczyć przez Bosfor
lecz gdy zatacza łapą łuk i chwyta
coś w powietrzu, robi to od niechcenia
jakby odganiał natrętów, a nie pracował
na deser. Pochyla łeb i ostrożnie
rozluźnia pazury: jest. Szybko do pyska.
Łatwizna. Trudniej złapać owada wysoko
nad ziemią, z wyskoku. Kiedy wbija wzrok
w spojenie ściany z sufitem
lub włazi na framugę drzwi
kurczę się i wbijam w fotel, jakbym
stał się pokaźnym owadem, zamarłym
w ostatnich mgnieniach życia.Ale dzwoni
telefon, to Adam Wiedemann narzeka
że ktoś ukradł mu moje sny. Obiecuję
wysłać nowe, gdy tylko je zapamiętam.
Adam spędził czas z pożytkiem w Norymberdze.
Do widzenia, cześć. Tym razem jest ćma.
Usiadła na ramie obrazu, reprodukcji ,,Zdjęcia z krzyża"
Caravaggia. Kot zeskakuje z framugi
robi kilka susów jak skoczek o tyczce
leci w powietrzu i obiema łapami
ściąga ćmę z czarnej, metalowej ramy.
Kuca jak królik, wpycha ćmę do pyska
rusza szczękami, mlaska, potrząsa łbem.
Bardziej cierpimy przez miłość niż pornografię.
Wyciągam z kosza na śmieci butelkę
w której zostało kilka kropel wódki.
Wylewam je na palec, przeciągam nim
wzdłuż warg, lecz nie mogę zabić smaku.